nasz dziennik 600x321Dyrektor Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego Krzysztof Ruchniewicz podejmuje działania sprzeczne z polską polityką historyczną.

Według doniesień medialnych pod koniec lipca szefowa oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska uprzedziła nową minister kultury Martę Cienkowską oraz chargé d’affaires polskiej ambasady w Berlinie o zamierzeniach Ruchniewicza, który chciał zorganizować seminarium dotyczące zwrotu dóbr kultury przez Polskę na rzecz Niemiec. Radziejowska oceniła, że „propozycja dyrektora Ruchniewicza, będącego jednocześnie pełnomocnikiem ds. relacji polsko-niemieckich, jest sprzeczna z polityką państwa polskiego i budzi poważne obawy co do negatywnych konsekwencji zarówno dla MKiDN, jak i Instytutu Pileckiego”.

Temat seminarium planowanego przez Ruchniewicza był za to na rękę rządowi niemieckiemu. Jak słyszymy, niemiecki minister kultury miał zwracać uwagę swoim odpowiednikom w Polsce, że Niemcy chcą odzyskać np. Berlinkę, czyli zbiór zabytkowych archiwaliów z byłej Pruskiej Biblioteki Państwowej, obecnie znajdujący się w Bibliotece Jagiellońskiej.

Tymczasem resort kultury twierdzi, że „temat Berlinki nigdy nie był przedmiotem rozmów na poziomie ministrów ani rozmów ministerialnych”. Rzecznik prasowa Instytutu Pileckiego Luiza Jurgiel-Żyła poinformowała, że „Instytut Pileckiego wraz z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego organizuje cykl seminariów międzynarodowych poświęcony badaniom proweniencyjnym polskich dóbr kultury zagrabionych podczas II wojny światowej”. Dodała, że Instytut „nie planował nigdy organizacji spotkań mających prowadzić do przekazania jakichkolwiek znajdujących się w Polsce dóbr kultury jakimkolwiek osobom prawnym lub fizycznym”.

Niemieckie stypendia
Jak podkreśla w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Jarosław Sellin, poseł PiS, były wiceminister kultury w rządzie PiS, informacje o organizacji seminarium o zwrocie dóbr kultury na rzecz Niemiec są bulwersujące i skandaliczne. Jednak nie dziwi go, że jest to pomysł Krzysztofa Ruchniewicza. – Ten człowiek jest stypendystą wielu niemieckich instytucji. Został nominowany na funkcję szefa Instytutu przez rząd, który całkowicie zrezygnował z reparacji wojennych. Nie tylko całkowicie wycofano się z roszczeń w tej materii, ale nie widać również, aby prowadzone były intensywne działania w kierunku rewindykacji tych dóbr kultury, które zaginęły w czasie II wojny światowej, np. w kierunku niemieckim – zwraca uwagę. Przypomina, że w czasie ośmioletnich rządów Zjednoczonej Prawicy udało się udokumentować ok. 60 tys. poszukiwanych dzieł, które przypuszczalnie znajdują się na terenie Niemiec. – Cały czas zabiegaliśmy o to, żeby minister kultury Niemiec wspólnie z polskim ministrem kultury wystosowali pismo do obywateli Niemiec. Zależało nam na tym, żeby Niemcy dobrze przejrzeli swoje archiwa, zbiory prywatne w swoich kamienicach, dworach, zamkach i żeby się zastanowili, czy wszystkie pochodzą z legalnego źródła. Mimo ogromnego oporu władz niemieckich w końcu takie pismo zostało wystosowane – relacjonuje.

Dziś na podobne starania ze strony obecnego rządu nie ma co liczyć. Mało tego – jak przypomina nasz rozmówca – już kilka miesięcy temu ujawniono, że decyzją Ruchniewicza zablokowano konferencję na temat poszukiwań dóbr kultury – czynionych przez państwo polskie – zrabowanych podczas II wojny światowej, która miała się odbyć w Berlinie. – To było w czasie pełnienia polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Ruchniewicz storpedował pomysł, bo tłumaczył, że nie powinno się w tym czasie tworzyć niepotrzebnych napięć z Niemcami. Dziś wiemy, że w tym czasie, kiedy zrezygnował z tej konferencji, planował inną konferencję, podczas której rozważano by możliwość zwrotu dóbr kultury Niemcom przez Polskę. To jest już totalne odsłonięcie się urzędnika, który bardziej sprzyja interesom niemieckim niż polskim – komentuje Jarosław Sellin.

Nie ma też wątpliwości, że Krzysztof Ruchniewicz poprzez swoją politykę całkowicie odwraca założenia, jakie przyświecały powołaniu Instytutu Pileckiego. – Instytut Pileckiego został powołany, żeby odnowić badania nad dwoma totalitaryzmami XX-wiecznymi, czyli niemieckim faszyzmem, nazizmem i sowieckim komunizmem. Wszystko to w kontekście krzywd, które te oba totalitaryzmy wyrządziły Narodowi i państwu polskiemu. To jest główny cel Instytutu Pileckiego i był on dobrze realizowany w czasie 8 lat naszych rządów, m.in. poprzez liczne projekty badawcze, które były prowadzone przez oddziały zagraniczne Instytutu, np. oddział w Berlinie. W naszych planach było powołanie oddziału w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii, Izraelu. Chcieliśmy polską politykę pamięci, historyczną, zwłaszcza XX-wieczną, prezentować w ważnych krajach świata. Dobrze by było wrócić do realizacji tych zadań, a nie je w tak haniebny sposób destruować – zaznacza Jarosław Sellin.

Podobnego zdania jest prof. Wojciech Polak, historyk, który w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” podkreśla, że ujawnienie planów szefa Instytutu Pileckiego o konferencji na temat zwrotu Niemcom przez Polskę dzieł kultury powinno się skończyć jego natychmiastową dymisją. – Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ten człowiek działa wbrew interesom Polski. Nie pierwszy raz zresztą – wskazuje historyk. Trzeba zaznaczyć, że ilość dóbr kultury niemieckich, które znajdują się w rękach polskich, ma się nijak do tego, co posiadają Niemcy. – Oni mają kilkaset razy więcej, jeżeli nie kilka tysięcy razy więcej zbiorów zrabowanych w Polsce w latach 1939-1945. To są archiwalia, zbiory biblioteczne. Samych polskich dzieł sztuki o wielkiej wartości, które Niemcy posiadają u siebie, jest około pół miliona – wylicza prof. Wojciech Polak.

Nie chcą zwrócić
Historyk przypomina, że Niemcy uchwalili specjalnie prawo, według którego wszelkie roszczenia dotyczące dzieł sztuki przedawniają się po 30 latach. – Niemcy nie mają zamiaru niczego nam oddawać i wcale się z tym nie kryją. Nie mają zamiaru oddać np. kołatki Czerwińskiej, którą prof. Dagobert Frey wraz z otaczającymi go żołnierzami Wehrmachtu w 1939 r., po zajęciu Polski przez Niemcy, osobiście odkręcił śrubokrętem i zabrał do siebie. Niemcy nie myślą oddać np. 74 dokumentów zakonu krzyżackiego, które znajdowały się w państwowym Archiwum Głównym, które w latach 1940-1941 zostały niby wypożyczone, tak naprawdę zrabowane – i do dzisiaj znajdują się w Tajnym Archiwum Państwowej Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego w Berlinie. Tego typu przypadków niemieckiego złodziejstwa, rabunku mamy dosłownie miliony. To, że Polska posiada jakiś drobny ułamek zbiorów niemieckich, jest znikomą, ale słuszną rekompensatą za to, co ci niemieccy zbrodniarze, barbarzyńcy, troglodyci, podpalający dobra kultury, zrobili w czasie II wojny światowej. Przecież Niemcy celowo palili nasze archiwa, żebyśmy nie mieli podstaw do upominania się o zrabowane dzieła. Dlatego pomysł urzędnika państwowego o zorganizowaniu konferencji o zwrocie dzieł przez Polaków uważam za karygodny – podsumowuje prof. Wojciech Polak.

FaktKarol Nawrocki ogłosił nazwisko przyszłego prezydenckiego kapelana. W nowej kancelarii zostanie nim ks. Jarosław Wąsowicz — historyk, przyjaciel prezydenta elekta i nieformalny "kapelan kibiców". Nominacja wzbudziła wiele emocji i przypomniała o kontrowersjach, w których duchowny odgrywał główne role. — To jest po prostu naturalne środowisko dla prezydenta elekta — mówi "Faktowi" Witold Zembaczyński. Głos zabiera także Jarosław Sellin, który współpracował z ks. Wąsowiczem w Radzie Muzeum II Wojny Światowej.

"Zaprosiłem do współpracy salezjanina, ks. dr hab. Jarosława Wąsowicza, który będzie pełnił funkcję kapelana prezydenta" — oświadczył w sobotę (2 sierpnia) Karol Nawrocki. Prezydent elekt poinformował o tej nominacji zaledwie kilka dni przed zaprzysiężeniem. Już w środę (6 sierpnia) złoży ślubowanie przed Zgromadzeniem Narodowym.

Tym ogłoszeniem Nawrocki oficjalnie zakończył meblowanie przyszłej kancelarii. "Jesteśmy w komplecie, gotowi do służby Polsce i Polakom" — napisał. Opowiedział również o samym ks. Wąsowiczu. "To duchowny i naukowiec. Człowiek odważny, oddany Panu Bogu patriota" — napisał. Jak dodał, to też "człowiek pogodny, pracowity, a także pełen życzliwości".

Przyszły kapelan prezydencki jest historykiem, byłym członkiem Federacji Młodzieży Walczącej i Rady Muzeum II Wojny Światowej. W latach 2015-2023 był wielokrotnie odznaczany przez Andrzeja Dudę. Duchownego wyróżniono m.in. Krzyżem Wolności i Solidarności, Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Ks. Wąsowicz ma na swoim koncie także kontrowersje — to np. zdjęcia, na których pokazuje środkowe palce przed logiem "Gazety Wyborczej", ale też fotografie z członkami środowiska kibolskiego, w tym z Olgierdem L., ps. "Olo", w przeszłości skazywanym m.in. za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, czy Grzegorzem H., ps. "Śledziu", który trafił do więzienia w związku z brutalnym pobiciem.

Poseł PiS: Bardzo dobrze oceniam tę nominację. To dobry historyk, kapelan kibiców
O nowej roli ks. Wąsowicza "Fakt" rozmawiał z Jarosławem Sellinem. Poseł PiS był członkiem Rady Muzeum II Wojny Światowej w tym samym czasie, kiedy zasiadał w niej duchowny. — Bardzo dobrze oceniam tę nominację, bo merytorycznie w czasie prac w Radzie Muzeum II Wojny Światowej ks. Wąsowicz dał się poznać jako po prostu dobry historyk, bo on taki dorobek naukowy historyka ma — przyznał polityk.

— Wtedy też zauważyłem, że ówczesny dyrektor Muzeum II Wojny Światowej Karol Nawrocki i ks. Wąsowicz są zaprzyjaźnieni, także ta nominacja jest dla mnie absolutnie zrozumiała — dodał. Odniósł się też do kontrowersji wokół duchownego. — Mówią państwo o relacjach ze środowiskami kibolskimi, ja używam innego języka. Ks. Wąsowicz był po prostu kapelanem środowisk kibicowskich, ale również ludzi, którzy np. organizują pielgrzymki na Jasną Górę, żeby się pomodlić — mówił.

Polityk podkreślił, że "kibice, którzy chcą się pomodlić na Jasnej Górze, mają prawo, a właściwie potrzebę posiadania własnego kapelana". — Kimś takim był dla nich właśnie ks. Jarosław Wąsowicz — dodał. Dopytywany o to, czy zdjęcia wskazujące na związki z tymi kibicami, których skazano za różne przestępstwa, nie utrudnią współpracy, zapewnił, że "to nie jest problem".

— Każde środowisko społeczne, również kibicowskie, ta część środowiska, które przeżywa swoją wiarę i chce pielgrzymować na Jasną Górę, ma prawo, by posiadać swojego kapelana, poprosić kapłana o opiekę duchową. I dokładnie taką rolę wypełniał ks. Wąsowicz — podsumował.

Polityk KO nie kryje oburzenia. "Nie to jest najważniejsze, kto będzie spowiadał prezydenta"

"Fakt" o ostatnią nominację Nawrockiego zapytał też Witolda Zembaczyńskiego. W ocenie posła KO "w świeckim państwie robienie przez prezydenta big story z powołania swojego spowiednika jest mało interesujące". — Natomiast nie wiem, czy mamy się domyślać, że Karol Nawrocki będzie musiał wręcz codziennie się spowiadać ze swoich uczynków? Czy tych prywatnych, czy politycznych, to nie wnikam — mówił.

Odnosząc się do kontrowersji, Zembaczyński stwierdził, że "jakie jest środowisko Karola Nawrockiego, to każdy widzi teraz, każdy to widział w czasie kampanii wyborczej". — Niczego innego po prostu po prezydencie się spodziewać nie można. To jest naturalne środowisko dla prezydenta elekta — mówił. Dodał, że "tak mniej więcej jak jego nominacje będą wyglądały, prawdopodobnie tak też będą wyglądały jego pierwsze decyzje, a potem kolejne lata".

— Z kim przestajesz, takim się stajesz — kontynuował polityk. Chociaż przyznał, że nominacja go nie dziwi, to podkreślił, że "bulwersuje jako polityka przywiązanego do zasady świeckiego państwa". — Naprawdę nie to jest najważniejsze, kto będzie spowiadał prezydenta, tylko to, co Nawrocki ma do powiedzenia Polakom, a nie księdzu. A jak na razie po nominacjach widać, że ma do powiedzenia coś, co nie wszystkich ucieszy — podsumował

nasz dziennik 600x321Rozpoczęła się procedura ugodowa między Fundacją Lux Veritatis a ministerstwem kultury w sprawie toruńskiego Muzeum „Pamięć i Tożsamość” im. św. Jana Pawła II.

Pierwsze posiedzenie w tej sprawie odbyło się w czwartek w Warszawie przed Sądem Rejonowym. – Strony wymieniły stanowiska. Fundacja wskazała, że jej celem jest doprowadzenie do ugody w celu zapewnienia trwałego, niezakłóconego funkcjonowania muzeum. I w najbliższym czasie strony wymienią szczegółowe stanowiska w sprawie – informuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” mec. Karol Prawda, pełnomocnik Fundacji Lux Veritatis. Adwokat zaznacza, że Fundacji będzie zależało na polubownym zamknięciu tej sprawy. Kolejna rozprawa jest przewidziana na 7 sierpnia. Zwraca uwagę, że w tym momencie nie może zdradzać bliższych szczegółów sprawy.

Fundacja Lux Veritatis w reakcji na pismo ministerstwa kultury podkreśliła, że „wyraża wolę zawarcia uzgodnionego porozumienia, którego efektem byłoby zapewnienie trwałego funkcjonowania instytucji kultury, jaką jest Muzeum ’Pamięć i Tożsamość’ im. św. Jana Pawła II w Toruniu, traktując postulat funkcjonowania tej instytucji jako cel najważniejszy, wykraczający ponad spory polityczne i prawne”.

Mecenas Karol Prawda wyjaśnia, że procedura ugodowa to szczególny tryb sądowy. Nie jest to proces, gdzie zapadają wyroki, choć ugoda – co do zasady – ma moc wyroku. Postępowanie inicjuje się poprzez pismo procesowe, w którym proponuje się określoną ugodę. Adwokat przypomina, że ministerstwo kultury po odrzuceniu pozwu nie złożyło kolejnego pozwu, ale w kwietniu skierowało do Sądu Rejonowego Warszawa-Wola wniosek o tzw. zawezwanie do próby ugodowej. Zawarcie ugody ma charakter dobrowolny i strony muszą przejawiać taką wolę. W przypadku braku porozumienia sąd umarza postępowanie. – My mamy propozycję ugody, którą przedstawimy w najbliższym czasie. W naszej ocenie jest ona dobra – wskazuje mec. Karol Prawda. Zaznacza jednak, że z charakteru postępowania ugodowego wynika, że strony muszą się dogadać. – Fundacji zależy na zamknięciu tej sprawy dla dobra Muzeum – zapewnia nasz rozmówca. Jak przypomniał ostatnio w „Rozmowach niedokończonych” w Radiu Maryja o. Jan Król CSsR, dyrektor Muzeum „Pamięć i Tożsamość”, zarząd Fundacji już wcześniej dążył do spotkań z kierownictwem resortu kultury w celu wyjaśnienia sprawy, ale nie spotkał się z pozytywną odpowiedzią.

Wcześniej stosowana formuła
Były wiceminister kultury Jarosław Sellin krytycznie ocenia działania obecnego kierownictwa resortu, podkreślając, że taka formuła działania muzeum była wielokrotnie stosowana. – Ministerstwo kultury albo prowadzi muzea samodzielnie, albo współprowadzi je z organami samorządu terytorialnego lub z podmiotami NGO, które przedstawiły interesujące projekty, a ministerstwo uznało, że z punktu widzenia polityki państwa, polityki historycznej, polityki pamięci jest to ważne i cenne. Mamy więc Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w warszawskim Wilanowie, współprowadzone z archidiecezją warszawską; Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, współprowadzone z Fundacją Rodziny Piłsudskich; czy Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, współprowadzone ze Stowarzyszeniem Żydowski Instytut Historyczny – zwraca uwagę w rozmowie z nami Jarosław Sellin. Dlatego – w jego ocenie – działania kwestionujące istnienie toruńskiej instytucji, zmierzające do rozwiązania umowy są zupełnie bezpodstawne.

Otwarcie wystawy stałej w Muzeum „Pamięć i Tożsamość” planowane jest na październik, mimo że ministerstwo wcześniej wstrzymało wypłatę środków na ten cel. Cały czas można przesyłać protesty do ministerstwa kultury w obronie tej placówki. Resort już po raz trzeci przedłużył termin ich nadsyłania, tym razem do 31 lipca, z uwagi na to, że one ciągle napływają. Resort kultury poinformował, że planuje przygotować odpowiedź na akcję protestacyjną. Według prof. Janusza Kaweckiego akcja ta powinna trwać do chwili, aż postulaty zostaną uwzględnione, niezależnie od terminów określanych przez ministerstwo. – Protestujemy dlatego, że chcemy osiągnąć to, co jest w proteście napisane, i dlatego nie wstrzymujemy działań. Wysyłanie protestów powinno trwać cały czas, dopóki nie zostanie zrealizowane żądanie wyrażone w proteście Polaków – akcentuje prof. Janusz Kawecki

niezalenaJest wniosek obrony tracącego w areszcie wzrok Dominika B. do ETPC o wydanie tzw. zarządzenia tymczasowego o wypuszczenie go z aresztu. Prokurator Zok odciął rodzinie i obrońcom możliwość kontaktu z aresztowanym. Jego sytuacja to tylko jeden z przykładów, jak działają areszty wydobywcze obecnej władzy. Brat Jarosława Sellina znajduje się za kratami już 13. miesiąc. – Te areszty to powrót do czasów komunizmu i hańba na skalę Europy. Słowa Tuska i nominacja Żurka dowodzą, że takich represji będzie więcej – komentuje Marcin Warchoł, były wiceminister i minister sprawiedliwości.

Prokurator Karol Zok z nielegalnej Prokuratury Krajowej odmówił rodzinie kontaktu osobistego (widzenia) i telefonicznego. Jednocześnie nie reaguje na żądania obrońców o widzenie ze swoim klientem – ustaliła „Codzienna”.

W ten sposób tracący w areszcie wzrok Dominik B. został odcięty od kontaktów ze światem zewnętrznym po tym, jak kilka dni temu został przeniesiony do aresztu w Bytomiu. Prokurator Zok wydał taką decyzję po tym, jak lekarz więzienny sporządził notatkę służbową, w której informuje Zoka, że Dominik B. ze względu na stan zdrowia nie może przebywać w zwykłym areszcie, a jego jedyne widzące oko może wymagać natychmiastowej interwencji medycznej (informowaliśmy o tym szeroko w „Codziennej”).

ETPC na ratunek
– W zaistniałej sytuacji, kiedy wiadomo już po badaniach, że Dominik B. w każdej chwili może oślepnąć, a prokurator ignoruje jego stan, złożyliśmy wniosek do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka o wydanie tzw. zarządzenia zastępczego nakazującego Polsce uwolnienie z aresztu Dominika B. – informował wczoraj obrońca Dominika B. mec. Krzysztof Wąsowski.

Wniosek obrony opiera się na art. 39 europejskiej konwencji praw człowieka, który stanowi m.in.:

„Trybunał może w wyjątkowych przypadkach, na wniosek strony lub innej osoby zainteresowanej, albo z urzędu, wskazać stronom środek tymczasowy, jaki należy według niego zastosować. Takie środki, mające zastosowanie w przypadkach bezpośredniego ryzyka nieodwracalnej szkody dla prawa konwencyjnego, w razie zaistnienia której, ze względu na jej charakter, niemożliwe jest jej naprawienie, przywrócenie stanu poprzedniego lub zapewnienie odpowiedniego odszkodowania, mogą zostać przyjęte, jeżeli jest to konieczne w interesie stron lub właściwego przebiegu postępowania”.
– Z taką „nieodwracalną szkodą”, czyli utratą wzroku przez Dominika B., mamy tu do czynienia – podkreślają obrońcy aresztowanego.

13 miesięcy aresztu
Ślepnący za kratami Dominik B. jest jednym z wielu, których obecna władza trzyma lub trzymała w aresztach wydobywczych. Rekordzistą jest brat posła PiS Jarosława Sellina, który w areszcie przebywa już 13 miesięcy.

Został zatrzymany w czerwcu 2024 r. przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Według śledczych miał powoływać się na wpływy w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego (Jarosław Sellin był wiceministrem kultury w rządzie Zjednoczonej Prawicy i generalnym konserwatorem zabytków) przy załatwianiu pozwolenia na budowę hotelu w Międzyzdrojach czy dotacji na remont kościoła w jednej z parafii diecezji kaliskiej.

Sądy co trzy miesiące przedłużają mu areszt tymczasowy, a mężczyzna nadal czeka na postawienie zarzutów, te bowiem są rozszerzane przez prokuraturę przy okazji kolejnych wniosków o przedłużanie aresztu (tak jak było to w przypadku ks. Michała Olszewskiego i urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości).

Maciej Strączyński – przez wiele lat zasiadający w zarządzie Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” – jeden z sędziów, którzy przedłużali areszt Ryszardowi S., bratu Jarosława Sellina, przyznał w rozmowie z dziennikarzami Interii, że zarzuty w tej sprawie są formułowane w sposób niejasny.

– Do dziś nie zostałem przesłuchany w tej sprawie – mówił nam wczoraj Jarosław Sellin. Tymczasem jeśli jego brat miał się powoływać na wpływy, to właśnie Jarosław Sellin powinien być w pierwszej kolejności przesłuchany przez prokuraturę pod kątem tego, czy brat wywierał na niego jakieś naciski.

Po ostatnim wyroku Sądu Apelacyjnego w Szczecinie w czerwcu Jarosław Sellin wydał oświadczenie: „Brat przebywa w areszcie od 20 czerwca ub.r., a więc już blisko rok (!), przy czym wobec wspomnianej decyzji sądu okres ten może obecnie ulec przedłużeniu do 15 miesięcy (!). Przez cały ten czas nie mam z nim żadnego kontaktu, nie znam też szczegółów dotyczącej go sprawy, niemniej jednak z oficjalnych komunikatów prokuratury wynika, że jest on podejrzany o przyjmowanie obietnic korzyści majątkowych z tytułu pośrednictwa w kontaktach m.in. ze mną, a więc byłym wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego i generalnym konserwatorem zabytków. Ze swej strony jestem głęboko przekonany o niewinności mojego brata i uważam, że niezawisły sąd oczyści go z wszelkich zarzutów. Aby jednak Ryszard mógł szukać sprawiedliwości przed sądem, konieczne jest zakończenie przez prokuraturę śledztwa, które w mojej opinii trwa zbyt długo, a już na pewno w jego toku w rażący sposób nadużywa się instytucji tymczasowego aresztowania. Z informacji pochodzących od obrońcy mojego brata wynika, że pomimo stosowania wobec niego wielokrotnie przedłużanego aresztu nie są z nim przeprowadzane praktycznie żadne czynności procesowe” – podkreślił Sellin w oświadczeniu.

Kolejna rozprawa, znów o przedłużenie aresztu, zaplanowana jest na 1 sierpnia. Obrońca Ryszarda S. wnosi o uchylenie aresztu i zastosowanie wobec niego wolnościowych środków zapobiegawczych.

Długa lista „wydobywczych”
– Areszty wydobywcze to powrót do czasów komunizmu w Polsce, to jest hańba na skalę europejską! Tym bardziej że lista „aresztantów wydobywczych” tej władzy jest niezwykle długa – mówi „Codziennej” były wiceminister i minister sprawiedliwości, prawnik karnista, poseł PiS Marcin Warchoł.

I przypomina:
„Mieliśmy ks. Michała Olszewskiego i urzędniczki resortu sprawiedliwości, mieliśmy Annę W., matkę chorego dziecka, które z powodu nieobecności matki chciało targnąć się na swoje życie. Wszyscy trzymani za kratami po to, by powiedzieć coś na swoich przełożonych czy osoby poprzedniej władzy i w zamian uzyskać wolność”.

– Areszty wydobywcze to była jedyna znana mi metoda pracy prokuratury za Adama Bodnara. Teraz jednak wydaje mi się, że zatęsknimy za byłym już ministrem, ponieważ pod wodzą nowego te formy represji ulegną zaostrzeniu – mówi mec. Michał Skwarzyński, pełnomocnik m.in. ks. Michała Olszewskiego i specjalista praw człowieka z KUL. Dodaje, że obecna władza doprowadziła do sytuacji, w której jedynym realnym strażnikiem praw człowieka w Polsce jest ETPC.

– Jak to się dzieje, że tak jak w przypadku Ryszarda S. czy w przypadku ks. Michała Olszewskiego, mimo słabego materiału dowodowego, sądy przedłużają te areszty? Dokonano skoku na sądy. Dokonywane jest manipulowanie składami sędziowskimi, tak by orzekały „swoje” składy sędziowskie. Ci sędziowie przychylni obecnej władzy zgadzają się na trzymanie ludzi za kratami, a władza wprowadziła wręcz instytucjonalną korupcję. Prezes KRS mówiła na posiedzeniu komisji sejmowej, że sędziowie potrafią otrzymywać dodatki dwukrotnie wyższe od podstawy ich wynagrodzenia! Sędziowie, którzy są awansowani i delegowani do spraw politycznych! W ten sposób machina aresztów wydobywczych się zazębia: prokuratura zamyka, właściwi sędziowie to legalizują – ujawnia Marcin Warchoł.

„Dorżnąć watahy”
Po ogłoszeniu nominacji jednoznacznie popierającego rząd sędziego Waldemara Żurka na ministra sprawiedliwości zapanowała euforia po stronie środowiska obozu Tuska. „Albo dorżniemy watahę, albo stracimy demokrację, jaką znamy. Okno możliwości zaczyna się zamykać” – napisał Bartosz Kramek.

„Nadzieja na sprawiedliwość i rozliczenie pisowskich afer. Ostrołęka, NCBiR, Fundusz Sprawiedliwości czy RARS. Nie ma czasu do stracenia. Pełne wsparcie, Panie Ministrze, powodzenia!” – to z kolei wpis Dariusza Jońskiego.

– Reżimy najbardziej krwawe były zawsze tuż przed swoim upadkiem i z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku tego reżimu – komentuje Warchoł i dodaje:

„W komunizmie na wszelkie kryzysy lekarstwem było więcej komunizmu i więcej represji. Tak jest także w przypadku polityki uprawianej przez Tuska”.

©2005 - 2025 Jarosław Sellin. All Rights Reserved. Designed By JoomShaper

Search