niezalena"Dzisiaj w obliczu tego, kiedy cały świat widzi, czym ta Rosja jest, a wtedy się jeszcze łudził, oni (Donald Tusk, Radosław Sikorski - red.) mogą się tylko spalić ze wstydu, że taką politykę prowadzili" - mówił dziś w programie #Jedziemy wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin.

W poniedziałek Telewizja Polska wyemitowała ostatni odcinek, będący zarazem podsumowaniem pierwszego sezonu serialu prof. Sławomira Cenckiewicz oraz red. Michała Rachonia - „Reset”. Film ten pokazuje krok po kroku, jak wyglądała polityka resetu w relacjach polsko-rosyjskich za czasów rządu PO-PSL - z Donaldem Tuskiem na czele.

Sellin zapytany o to, dlaczego Tusk, który uwikłany był w to najbardziej, nigdy nie zabrał głosu w ramach podsumowania, czy ten reset się przydał, jakie miało to skutki, odparł:

"Bo buduje swój nowy wizerunek... Przecież on jest teraz najbardziej antyrosyjskim politykiem w Polsce. On teraz mówi, że przed Rosją od zawsze ostrzegał. To jest prawda etapu, który Tusk zrozumiał i teraz taką politykę przedstawia. Natomiast, działania z czasów jego premierostwa, jego rządów są wstydliwe i mogą być powodem tylko do wstydu oraz wytykania błędów, które wówczas popełnił usypiając czujność całego Zachodu wobec odradzającego się imperializmu rosyjskiego...".

"Jeśli faktycznie Zachód widział, że tak rusofobiczny kraj i naród ma takiego premiera, która tak bardzo zbliża się do Rosji, to oznacza, że z Rosją wszystko jest w porządku i można z nią współpracować. Można było także spekulować nad tym, czy może Rosja powinna być dołączona do NATO. Pisał o tym sam Radosław Sikorski, że można to rozważać. W myśl jego artykułu powinno się zapewnić Rosji jej integralność terytorialną. To oznaczało, że Polska, która już w NATO była, być może w przyszłości jej żołnierze musieliby bronić granic Rosji gdzieś na Kaukazie" – tłumaczył.

Jak dodał - "to byli politycy, którzy takie rzeczy mówili, pisali".

"Dzisiaj w obliczu tego, kiedy cały świat widzi, czym ta Rosja jest, a wtedy się jeszcze łudził, oni mogą się tylko spalić ze wstydu, że taką politykę prowadzili"– podkreślił Sellin.

Katyń solą w oku Rosjan
Jak przypomniał red. Michał Rachoń, Tusk niejednokrotnie odnosił się do tez, jakimi rzucał wówczas Władimir Putin. "Gazeta Wyborcza" opublikowała kiedyś artykuł - właśnie z tezami rosyjskiego przywódcy - w myśl których, kwestia historycznego trójkąta Berlin-Moskwa-Warszawa powinny być "podstawą do wspólnego działania w przyszłości". Padło tam również wiele kłamliwych słów na temat zbrodni katyńskiej i tego, że była ona równoważna ze śmiercią bolszewickich jeńców w obozach rozlokowanych na terytorium Polski.

"To była kontynuacja już wypracowanych przez Gorbaczowa linii. On wiedział, że w sprawie Katynia trzeba dostarczyć Polsce jakieś dokumenty. Wtedy jednak postawił tę kwestię jeńców rosyjskich, bolszewickich z 1920 roku jako równoważną. Miało być to coś w rodzaju anty-Katynia. Lech Kaczyński - słusznie na Westerplatte 1 września, w obecności Putina powiedział, że to nie są sprawy tożsame, równoważne. Nie można porównywać rozkazu wymordowania 23 tysięcy oficerów Wojska Polskiego do nieszczęścia epidemicznego, który był w obozach jenieckich w Polsce i umierania z powodu tyfusu"– przypomniał polityk.

Wskazał w tym miejscu jednak, że "Rosjanie bardzo konsekwentnie takie porównanie czynią, żeby równowagę win zbudować".

"Dla Rosjan sprawa katyńska jest bardzo niewygodna, bo ona ociera się o kwalifikacje w międzynarodowym prawie - kwalifikację ludobójstwo. Ono nie ulega przedawnieniu. Prędzej czy później trzeba ponosić konsekwencje. Rosjanie bardzo konsekwentnie wypierają tę tezę i polemizują. Wraca nawet narracja kwestionująca to, kto dokonał zbrodni katyńskiej. Zaczynają przeplatać się tezy, że stoją za tym Niemcy"– przyznał w programie #Jedziemy.

Szantaż Putina
Red. Michał Rachoń nawiązał również do słów, jakie kilka dni temu padły z ust Władimira Putina pod adresem Polski. Stwierdził on, że "właśnie dzięki Związkowi Radzieckiemu, dzięki stanowisku Stalina Polska otrzymała znaczne tereny na Zachodzie, ziemie Niemiec". "Jest właśnie tak: zachodnie terytorium obecnej Polski to podarunek Stalina dla Polaków. Czy nasi przyjaciele w Warszawie o tym zapomnieli? My przypomnimy" - grzmiał.

Zdaniem prowadzącego #Jedziemy - jest to nawiązanie do kłamstw historycznych, które były podstawą owego spotkania 1 września 2009 roku.

"W obliczu tego, że politykom niemieckim dzisiaj wyrywają się takie teksty, że gdzieś są u nas Niemcy wschodnie (w domyśle Pomorze i Śląsk), myślę, że Putin gra tą kartą świadomie. On chce pokazać, że jeśli Polska nie będzie pokorna w tych kleszczach między Niemcami a Rosją, to prędzej czy później, nawet z obu stron może pojawić się kwestia zakwestionowania integralności terytorialnej współczesnego państwa polskiego"– uważa Sellin.

Jego zdaniem - "jest to typowy szantaż i typowa próba wywołania jakiegoś strachu, obawy i wywołania niepokoju, żebyśmy byli pokorniejsi w stosunku do Rosji i nie byli na tym pierwszym froncie oporu wobec imperialnej polityki rosyjskiej".

Wiceszef resortu kultury i dziedzictwa narodowego przypomniał również, że nawet dziś Berlin i Moskwa potrafią myśleć, że "są krajami ze sobą sąsiadującymi".

"Mimo że granice świadczą inaczej - one uważają, że ze sobą sąsiadują. To jest niepokojące, bo wygląda to tak, jakby w głowach tych polityków przewijały się granice z XIX wieku, kiedy to Polska istniała na mapie. Dzisiaj na szczęście Niemcy zaczynają powoli coś rozumieć. Przez długie lata panowała jednak taka polityka wciągania Rosji do współpracy z Europą, z cywilizowanym zachodnim światem"
– argumentował.

Reasumując, przyznał, że ma nadzieję, że Niemcy - po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę - coś zrozumiały. "Rosja jednak zapewne nie wiedząc, jaki do końca będzie efekt rosyjsko-ukraińskiej, w przyszłości będzie chciała odnowić relacje z Niemcami" - podkreślił.

tvp infoPutin świadomie gra kartą, że jeśli Polska nie będzie pokorna w tych kleszczach między Niemcami a Rosją, to prędzej czy później nawet z obu stron może pojawić się temat zakwestionowania naszej integralności terytorialnej współczesnego państwa polskiego – powiedział na antenie TVP Info wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin. Jego zdaniem jest to „typowy szantaż i próba wywołania strachu”.

Jarosław Sellin został zapytany w programie „Jedziemy” na antenie TVP Info o niedawne słowa Władimira Putina, który stwierdził, że część naszych obecnych terytoriów otrzymaliśmy w prezencie od Józefa Stalina.

– W obliczu tego, że politykom niemieckim dzisiaj wyrywają się teksty, że były teren NRD to są Niemcy środkowe, a więc gdzieś są Niemcy wschodnie, w domyśle Pomorze i Śląsk, to myślę, że Putin świadomie gra tą kartą, by pokazać, że jeśli Polska nie będzie pokorna w kleszczach między Niemcami a Rosją, to prędzej czy później nawet z obu stron może pojawić się temat zakwestionowania naszej integralności terytorialnej współczesnego państwa Polskiego – powiedział wiceminister.

Polityk dodał, że „jest to typowy szantaż i próba wywołania strachu i obawy, żebyśmy byli po prostu pokorniejsi w stosunku do Rosji”. Zdaniem Sellina Rosja chce, by Polska nie była na „pierwszym froncie oporu wobec imperialnej polityki rosyjskiej”.

„Niemcy i Rosja myślą, że są sąsiadami”
Wiceminister zwrócił uwagę na to, że „Niemcy i Rosja bardzo często, nawet dzisiaj, potrafią o sobie myśleć, że są krajami ze sobą sąsiadującymi”. Zdaniem Jarosława Sellina jest to bardzo niepokojące, że „w głowach polityków z obu tych państw wraca jakiś sentyment do XIX wieku, kiedy rzeczywiście ta granica była”.

– Myślę, że Rosja bardzo konsekwentnie będzie grać w przyszłości na odnowienie tego sentymentu prorosyjskiego w Niemczech – powiedział.

– Dzisiaj na szczęście Niemcy zaczynają sporo rozumieć i weryfikować swoją politykę, którą prowadzili w ostatnich prawie 30 latach – dodał.

Zdaniem polityka Rosjanie w przeszłości będą chcieli odnowić dobre relacje z Niemcami, które obecnie z powodu inwazji na Ukrainę uległy pogorszeniu.

 

dziennikteatralnyŚwiat zajechał do Trójmiasta

Zakończony przed kilkoma dniami Baltic Opera Festival (dalej BOF) zaskoczył na wielu poziomach. Na czterodniowe święto złożyły się przede wszystkim dwa pokazy „Latającego Holendra" w Operze Leśnej oraz „Loteria na mężów" – odkurzona z głębokich otchłani pamięci operetka Karola Szymanowskiego, pokazana na otwarcie festu w Operze Bałtyckiej trochę jako polska przeciwwaga dla Wagnera. W programie, oprócz prezentacji scenicznych, znalazł się maraton filmowy, spotkania (m.in. z Mariuszem Trelińskim) i warsztaty. Na adekwatne określenie poziomu składu Komitetu honorowego festiwalu trudno znaleźć mniejszy epitet niż „kosmiczny" (zobacz tutaj). Świat zajechał do Trójmiasta.

Od pomysła do przemysła
Spiritus movens projektu jest Tomasz Konieczny, bas-baryton światowego kalibru. „U podstaw i praprzyczyn Baltic Opera Festival leży moje marzenie o wykorzystaniu w pełni wspaniałych możliwości i światowego poziomu niezwykłego obiektu, jakim jest powołana do życia w 1909 r. Opera Leśna w Sopocie" – mówił polski śpiewak, którego marzenie zaczęło kiełkować w 2009 r. po występie w Sopocie. Pomysł powrotu opery do Opery Leśnej nie jest nowy, ale oprócz pomysłu nie znalazł się przez całe dekady śmiałek, który potrafiłby wprowadzić go w życie. Tomasz Konieczny to nazwisko, które otwiera wiele drzwi (jeszcze raz odsyłam do składu Komitetu honorowego), ale idea musiała znaleźć godne finansowanie. Ojcem chrzestnym projektu jest wiceminister kultury Jarosław Sellin, poseł ziemi gdańskiej i miłośnik opery. Dzięki jego rekomendacji nieustraszeni śmiałkowie mogli rozpocząć w 2019 r. proces materializacji marzenia rosnącego na solidnych fundamentach finansowych.

O Operze Leśnej w Sopocie
Formalnie organizatorem BOF są Opera Bałtycka oraz Narodowe Centrum Kultury, ale praktycznie jest to dzieło dwóch łodzian. Dyrektor artystyczny Tomasz Konieczny, dzięki swoim dokonaniom i miejscu w operowym świecie, „otwierał drzwi", dyrektor Rafał Kokot pozbierał całość, jest odpowiedzialny za stworzenie mechanizmu finansowego i ostateczny kształt wydarzenia. Kokot, absolwent Akademii Muzycznej w Łodzi, praktykujący muzyk (m.in. Varius Manx z czasów Anity Lipnickiej) jest wybitnym menedżerem działającym na rynku wysokiej kultury, co jest specjalnością niezwykle rzadką. Jego stowarzyszenie, krakowski Dal Segno Institute, było, wg terminologii filmowej, executive producerem i showrunnerem w jednym.

„Latający Holender" w Operze Leśnej
"Po takiej dawce Ryszarda Wagnera chce mi się napaść na Polskę" - Woody Allen

Drugi, poniedziałkowy pokaz, poprzedziła burza i duży spadek temperatury, co zrodziło obawy o jakość dźwięku orkiestry, która zagrała na żywo w odsłoniętym po raz pierwszy od wielu lat orkiestronie. Obawy okazały się płonne, wzmocniony zespół orkiestry Opery Bałtyckiej pod batutą Marka Janowskiego wybrzmiał bardzo dobrze, eksperci podczas 135-minutowego przebiegu bez przerwy nie usłyszeli przeskoków intonacyjnych, które mogłyby wystąpić w takich okolicznościach. Boris Kudlička, twórca scenografii do oper w reżyserii Mariusza Trelińskiego, był autorem koncepcji scenograficznej, którą zrealizowała Natalia Kitamikado, za kostiumy była odpowiedzialna Dorothée Roqueplo. W pamiętnym przedstawieniu „Latającego Holendra" w Teatrze Wielkim całą scenę pokrywała woda, realizatorzy każdorazowo wylewali na scenę 70 tys. litrów ciepłej wody. Baletowe intro i woda należą do moich najtrwalszych wspomnień operowych, a przecież Wagner nie należy do moich faworytnych kompozytorów i tak naprawdę kojarzy mi się tylko z „Cwałującymi Walkiriami" z „Czasu apokalipsy", co oczywiście jest dowodem na mój dyletantyzm w temacie „Wagner wielkim kompozytorem jest" (uśmiech).

Realizatorzy mieli tylko kilka dni na próby na deskach Opery Leśnej, ale udało im się częściowo zadedykować inscenizację wyjątkowym warunkom, w jakich była zaprezentowana. Gdyby pokaz zaczął się jeszcze później, ok. 22.00, od początku można byłoby wygrać największy walor, jakim była gra świateł w unikalnej przestrzeni. Marzy się w następnych latach bogatsza scenografia zamiast czarnych zastawek i większa dynamika (balet!), częstsze korzystanie z przestrzeni pozascenicznej. Te uwagi nie powinny jednak zamazać ogólnej, wysokiej oceny z dodatkową gwiazdką dla Andrzej Dobbera, którego chciałbym słyszeć częściej niż raz na siedem lat (z taką częstotliwością Latający Holender schodził na ląd).

Co dalej, czyli czy stać nas sukces?
Opera, jeśli ma mieć sens, musi mieć odpowiednią skalę, nie tylko przestrzenną, ale i finansową. Opera Leśna daje przestrzeń, której nie może z obiektywnych względów zapewnić budynek Opery Bałtyckiej. W tej ostatniej najzwyczajniej nie powinno się pokazywać pełnoformatowej opery, tylko opery kameralne i mniejsze formy. Co najmniej 7 500 widzów na wydarzeniach na pierwszym BOT robi wrażenie i zamyka usta niedowiarkom. BOF przyciągnął widownię z całej Polski, z radością, ale i pewnym niedowierzaniem obserwowałem w takiej masie wyrobioną publiczność w Operze Leśnej, żywo reagującą podczas pokazu. Z niedowierzaniem, bo nie sądziłem, że w Trójmieście może wystąpić taka jakość operowa na każdym poziomie, w tym rzesze prawdziwych fanów. I choć jako główny organizator ze względów formalnych (m.in. budżetowanie) funkcjonuje Opera Bałtycka, należy bardzo wyraźnie różnicować podział zasług. Głównymi autorami sukcesu są dyrektorzy festiwalu: Tomasz Konieczny i Rafał Kokot. To dzięki nim doszło po kilku latach przygotowań do finału bardzo dobrze rokującego na przyszłość projektu.

Na budżet projektu złożyły się głównie dotacja celowa z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w wysokości 2 mln zł oraz w takiej samej kwocie wsparcie z PKN Orlen. Z biletów mogło wpłynąć nawet do ok. miliona złotych, tak więc budżet całości zamknął się kwotą ok. 5 mln zł; ostateczna wysokość znana będzie po zliczeniu wszystkich przychodów. Kiedy mówimy o pieniądzach, warto dla porównania przytoczyć kilka liczb. Zeszłoroczny budżet Opery Bałtyckiej, nie licząc wydatków inwestycyjnych, wyniósł 27 051 254 zł (22 799 359 zł dotacji podmiotowej z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego + 4 086 755 zł to przychody własne). W tegorocznym budżecie dotacja UM WP opiewa na 26 896 819 + nieznane przed zakończeniem roku przychody z biletów i najmu + część z 4 mln dotacji MKiDN wynikającej z podpisanej umowy na współprowadzenie). Opera Bałtycka nie ujawnia informacji nt. frekwencji, trudno więc prześledzić dokładnie, jaka jest zależność między kosztami a efektami. Jedno jest natomiast pewne: Opera Bałtycka, mówiąc b. delikatnie, nie cieszy się uznaniem nie tylko ze strony znawców gatunku. Dla pewnego porównania przytoczę tylko wyniki Teatru Muzycznego w Gdyni za rok 2022: dotacje samorządowe 17 979 940 zł (15 979 940 zł z UM WP + 2 000 000 zł z Gdyni) przychody własne: 24 174 557 zł. Oczywiście wiele na te różnice się składa, ale wymowa liczb jest ciekawa.

Jak w większości działań instytucji kultury w jakimś stopniu występuje aspekt polityczny – tak jest i w tym przypadku. Wiedza choćby o terminie wyborów parlamentarnych i wpływie ich wyników na funkcjonowanie instytucji kultury, które nie mogą funkcjonować bez pełnego w sumie wsparcia władz, nie jest tajemna. BOF nie będzie mógł być kontynuowany bez wsparcia centralnego z wielu powodów. Nie jest to miła konstatacja, ale nie wychodzi inaczej: bez wsparcia intelektualnego, artystycznego i finansowego opery na oczekiwanym poziomie u nas nie będzie, dlatego trzymamy kciuki za kontynuację projektu po październiku (uśmiech). Tegoroczny fest był obiecujący pod wieloma względami. Jako komentator wydarzeń kulturalnych poczułem się godnie potraktowany, ekipa BOF prezentowała zupełnie inny poziom kultury komunikacji niż niektóre instytucje lokalnie, co daje nadzieję, że i do nas dotrze w tym zakresie wyższa cywilizacja.

Ekipa BOF ma w planach wystawienie „Latającego Holendra" w Operze Bałtyckiej i kilka razy ma zaśpiewać Tomasz Konieczny. To duże ryzyko. Mam nadzieję, że realizatorzy świadomi ograniczeń przestrzeni w Operze Bałtyckiej, nie pójdą śladem „naszych" inscenizacji, w czasie których niewiele widać, ale za to mało słychać. Bardzo bym chciał, by to, co zdarzyło się dzięki BOF, nie poszło na marne i wpłynęło na podniesienie poziomu Opery Bałtyckiej we wszystkich kategoriach. By było nas stać na sukces.

P.S.

Żółta kartka dla Jacka Marczyńskiego.
BOF wytyczył standardy we wszystkich bez mała kategoriach dotyczących organizacji wydarzenia operowego, dlatego tak bardzo zaskoczyła i rozczarowała postawa Jacka Marczyńskiego, który obok Doroty Szwarcman jest uznawany w mediasferze za największy autorytet krytyczny w dziedzinie opery. Zaszczytna przynależność do Komitetu honorowego powinna być jasną wskazówką dla krytyka, że nie może recenzować wydarzenia, a przynajmniej nie wypada. To, że Polsce (np. recenzenci potrafią pisać bez obejrzenia spektaklu albo z próby) mogą nie obowiązywać zasady ani poczucie przyzwoitości, nie powinno stanowić reguły ani mieć przyzwolenia. Shame.

©2005 - 2024 Jarosław Sellin. All Rights Reserved. Designed By JoomShaper

Search