Uważamy, że kluczowe elementy gospodarki muszą być w rękach państwa, ponieważ taka właśnie struktura własnościowa najlepiej Polskę zabezpiecza. A że jest to koncepcja trafna, przekonaliśmy się podczas pandemii i po wybuchu wojny na Ukrainie. Dzięki niej państwo polskie było stać na uruchomienie licznych programów kompensacyjnych - zarówno dla obywateli, jak i dla biznesu - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" Jarosław Sellin, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego.
W niedzielę wybierzemy nowy Sejm i nowy Senat. Mimo głębokich podziałów, zdecydowana większość Polaków jest zgodna, co do tego, że 15 października będzie jednym z najważniejszych dni w najnowszej historii Polski. Panie ministrze, czy zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
Dwa tygodnie temu w Katowicach, podczas konwencji Prawa i Sprawiedliwości, premier Mateusz Morawiecki powiedział, że przez ostatnie 30 lat Polacy spierali się o to, „czyja jest i jaka jest Polska”? A teraz należy sobie postawić inne pytanie. Mianowicie, „czy będzie Polska”? I w tym kontekście te wybory rzeczywiście są najważniejsze od 1989 roku.
Czy dobrze pana rozumiem? Chodzi o to, czy Polska w ogóle będzie istnieć? Uważa pan, że możemy stracić suwerenność?
Jeżeli 15 października Polki i Polacy zagłosują na Prawo i Sprawiedliwość, i odpowiedzą „nie” na wszystkie pytania referendalne, to obawy o utratę suwerenności zostaną zniwelowane do zera. Bo PiS będzie się biło w UE o to, żeby Unia była organizacją suwerennych państw narodowych. Jeżeli jednak wybory wygraliby nasi oponenci, to możemy mieć problem. Obawiam się, że w razie zwycięstwa sił liberalno-lewicowych, Donald Tusk zrezygnowałby z prawa weta w Radzie Europejskiej, a to oznacza, że politykę europejską - również w wymiarze polityk wewnętrznych - kształtowałby Berlin wraz z Brukselą. My moglibyśmy jedynie się do tego dyktatu dostosować. Czy to jest ograniczenie suwerenności? Oczywiście, że jest - i to po pierwsze… Po drugie, w razie zwycięstwa, Koalicja Obywatelska zgodziłaby się na pakt imigracyjny. Tusk nie odważyłby się przecież sprzeciwić Niemcom. Powiedzieć „nie” - tak, jak my teraz to robimy. I również w tym przypadku bylibyśmy zmuszeni do przyjęcia unijnego imperatywu, a wraz z nim - setek tysięcy nielegalnych imigrantów.
Czyli wpadlibyśmy w tę samą pułapkę, w której kraje zachodniej Europy tkwią od dekad?
Tak… To, że polityka multi-kulti zbankrutowała, wiadomo nie od dziś. Swoiste novum stanowi jedynie fakt, że coraz więcej zachodnioeuropejskich rządów zaczyna się do tego przyznawać. Mówić o tym, że polityka „otwartych drzwi” to był błąd, który doprowadził do tego, że całe miasta opanowane są przez gangi imigrantów. Że kompletnie wyobcowani przybysze z Afryki czy z Azji, tworzą getta, w których nie ma miejsca dla rdzennych Francuzów, Niemców czy Brytyjczyków. Że w takich dzielnicach atakowane są kobiety, podpalane samochody, plądrowane sklepy. Że regularnie dochodzi do strzelanin, sztyletowania, pobić i starć z policją. Czy naprawdę chcemy tego u nas? Czy wolimy być bezpieczni? I to jest kolejny temat niedzielnych wyborów.
Czytaj więcej...