- Tak jak i rok temu ludzie źle życzący Polsce zawsze mogą próbować uwagę świata skoncentrować na 8 spośród 60 tys. ludzi i na dwóch głupich banerach - mówi Jarosław Sellin, pełnomocnik rządu ds. obchodów Stulecia Odzyskania Niepodległości, przed marszem 11 listopada.
Jacek Gądek: Nagła decyzja prezydent Warszawy o zakazie Marszu Niepodległości, potem nagła decyzja prezydenta i premiera o zorganizowaniu Marszu Państwowego i jeszcze decyzja sądu uchylająca zakaz Gronkiewicz-Waltz i w efekcie kumulacja marszów. Jak pan to ocenia?
Jarosław Sellin: Zaraz po wyborach samorządowych dowiadujemy się, jak politycy totalnej opozycji, którzy właśnie odnowili swą władzę w mieście, zamierzają traktować wolności obywatelskie. Ktoś powiedział, że to "czysty zamordyzm". Wolność zgromadzeń jest zagwarantowana w Konstytucji.
Marsz Państwowy ma przemaszerować tą samą trasą co Marsz Niepodległości. To ogromne ryzyko. Dlaczego rząd je podejmuje?
- Ponieważ musimy oddać tysiącom Polaków to, co próbuje im nielegalnie zabrać władza związana z PO. Marsz 11 listopada w stolicy dla wielu stał się już tradycją, w której chcą uczestniczyć co roku. Odpowiadamy również na apel wielu kombatantów, by taki marsz zorganizowało właśnie państwo. A z jego zabezpieczeniem sobie poradzimy. Organizowanie marszu przez rząd i autoryzowanie przez prezydenta daje większą szansę, że w piękną rocznicę 100-lecia odzyskania niepodległości będzie to marsz bardziej wspólnotowy dla wszystkich Polaków, a mniej partykularny. Pod biało-czerwoną flagą chcemy wyrazić swój patriotyzm i radość z tej rocznicy.
Nie obawia się pan sytuacji, że za plecami prezydenta i premiera pojawią się narodowcy z rasistowskimi hasłami i racami, więc w świat pójdą sceny, które źle odbiją się na prestiżu Polski?
- Tak jak i rok temu ludzie źle życzący Polsce zawsze mogą próbować uwagę świata skoncentrować na 8 spośród 60 tys. ludzi i na dwóch głupich banerach. Sami dają o sobie świadectwo, jak im zależy na dobrym i uczciwym wizerunku własnej ojczyzny. W tym roku marsz będzie państwowy. Służby dokonają wszelkich starań, by nie mieli takiej pożywki w oparciu o działania ewidentnych prowokatorów.
Co jest gwoździem programu obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości?
- Kiedy w maju 2017 r. przyjmowaliśmy wieloletni program rządowy, to wiedzieliśmy, że musimy wyciągnąć wnioski z badań, które przeprowadziliśmy. Ma on więc trzy filary.
A co pokazały badania?
- Że Polacy chcą obchodzić święta narodowe nie tylko przed telewizorem, ale gdzieś w pobliżu miejsca zamieszkania. Wskazali też formy, które ich interesują.
Pierwszym filarem jest więc lokalny i regionalny charakter obchodów. Finansujemy, wspieramy i dajemy logo "Niepodległej" wydarzeniom organizowanym przez organizacje pozarządowe, instytucje kultury i władze lokalne. Chcemy, aby wydarzenia na 100-lecie niepodległości były rozlane po całej Polsce. Tak wielkiego programu w historii Ministerstwa Kultury nigdy nie było. Łącznie w 2017 i 2018 r. mamy już zarejestrowanych 3,6 tys. wydarzeń. To oznacza, że średnio dzieje się coś w każdej gminie i po kilka wydarzeń w każdym powiecie. O to nam chodziło.
To wydarzenia, które mogą się po prostu posługiwać logotypem "Niepodległa" czy są finansowane przez ministerstwo?
- Prawie wszystkie mogą używać logo, a kilkaset projektów dostało dofinansowanie.
Zrozumiałe jest, że ludzie nie chcą świętować gapiąc się w telewizor. Chcą jednak pikników rodzinnych czy wytwornych koncertów fortepianowych?
- Najbardziej podobają się Polakom pokazy grup rekonstrukcyjnych, a jest ich w Polsce ok. 800, bardzo profesjonalnych. Polacy lubią obserwować inscenizacje wydarzeń historycznych.
To ryzykowne. Kiedyś rekonstruowano spalenie polskiej wsi przez ukraińskich nacjonalistów. I to było bardzo źle odbierane.
- Zgadzam się. Z kolei w Będzinie przed laty odbyła się rekonstrukcja likwidacji getta. Trzeba być ostrożnym i takich akurat rzeczy nie robić. Czasami nadmierna fascynacja umundurowaniem i uzbrojeniem niemieckich formacji zbrojnych z czasów II światowej też przekracza emocjonalne normy przyzwoitości.Ale w większości grupy rekonstrukcyjne pokazują chwalebne dla Polaków wydarzenia, takie, z których możemy być dumni.
Nową lubianą formą, która się pojawiła w ostatnich latach, jest wspólne śpiewanie. Widać to zwłaszcza w rocznice 3 maja i wybuchu Powstania Warszawskiego.
Można śpiewać z Zenkiem Martyniukiem przeboje disco polo albo piosenki patriotyczne. Może badanych chodziło o śpiewanie z Zenkiem, a nie nucenie starych piosenek?
- Nie obrażałbym się i na to. Lubimy śpiewać piosenki, które znamy. A powszechnie znane są też piosenki z czasów I wojny światowej. Te wszystkie „O mój rozmarynie”, pieśni legionów czy pieśni ułańskie.
Chyba jednak niewielki odsetek Polaków je zna.
- A właśnie, że wielki. Może dlatego, że są one też często traktowane jako pieśni biesiadne.
Zaryzykowałbym tezę, że mniejszość Polaków jest w stanie zaśpiewać drugą zwrotkę hymnu.
- Ale jest postęp, bo na uroczystościach państwowych albo stadionach sportowych coraz częściej odgrywa się i śpiewa drugą i kolejne zwrotki. Trzeba to jeszcze upowszechniać.
Trzecia rzecz: Polacy są wierni - sam to tak nazywam - konserwatywnej formie przeżywania świąt narodowych i państwowych. Czyli mają poczucie moralnego zobowiązania, aby iść w rocznicę pod jakiś pomnik, kwaterę na cmentarzu, grób i tak oddać hołd bohaterom naszej wolności. Lubią też zwiedzać okolicznościowe, historyczne wystawy.
Czy dzień 12 listopada wolny od pracy to rzecz, o którą pytano w badaniach?
- O to akurat nie. Ale pytaliśmy, jakie są najważniejsze święta - wynik był ciekawy: 11 listopada i 3 maja. Ale już trzecie miejsce było dla mnie zaskoczeniem: 1 sierpnia (sam bym odpowiedział, że 15 sierpnia, Święto Wojska Polskiego i rocznica Cudu nad Wisłą). To dowód na to, że systematyczne pracująca instytucja - tu Muzeum Powstania Warszawskiego - zajmująca się polityką historyczną, daje efekty. Już nie tylko w Warszawie w godzinę „W” wyją syreny, a ludzie się zatrzymują.
Ale 12 listopada to żadne święto, skąd więc pomysł by był wolny?
- Zrodził się w klubie parlamentarnym Prawa i Sprawiedliwości.
Pan też jest posłem PiS. Jednym z 234.
- Nie wiem, kto konkretnie wpadł na ten pomysł, ale gdy dowiedziałem się o nim, to przyklasnąłem.
Dlaczego?
- Setną rocznicę mamy tylko raz. Tak jakoś wyszło, że ta wybitnie okrągła rocznica przypadła na niedzielę, dzień wolny od pracy. Liczba zaplanowanych aż do nocy wydarzeń w niedzielę jest tak wielka, że chcemy, aby Polacy mieli komfort uczestniczenia w nich, bez konieczności spieszenia się z uroczystości z jednego miasta do swojego domu. Choćby z tego względu wolny od pracy 12 listopada jest dobry.
Złośliwiec by powiedział, że skoro nie ma żadnego spektakularnego wydarzenia 11 listopada, to władza w ostatnim momencie desperacko postanowiła choć dać ludziom wolny dzień.
- Właśnie dlatego, że tych spektakularnych wydarzeń jest tak dużo, warto dać szansę na uczestniczenie w nich i spokojny powrót do domu.
Rozumiem intencję posłów PiS i jej przyklasnąłem. Jak ktoś chce uczestniczyć w marszu w Warszawie, który kończy się późno w nocy, to niech maszeruje, a potem niech spokojnie wróci do domu. Jak ktoś chce brać udział w festiwalu "Niepodległa" na Krakowskim Przedmieściu, który trwa do godz. 21, to zapraszam, a potem spokojnie i bez pośpiechu wróci do domu.
A nie można było zaproponować mniej inwazyjnego rozwiązania? Na przykład: dzień wolny 12 listopada, ale jak ktoś będzie chciał go wykorzystać kiedy indziej, na przykład w Wigilię, to niech ma takie prawo?
- Nie zajmuję się tą inicjatywą i jej szczegółami.
240 mln zł rząd przeznaczył na całe obchody 100-lecia w latach 2017-22. W jakim stopniu już je wydano?
- Każdy rok ma swój budżet. Przeznaczone na poprzedni rok już zostały rozdysponowane, a na obecny przeznaczyliśmy 80 mln zł. To największa pula, z której finansujemy setki projektów. Kwota 240 mln zł jest zatem rozbita nie tylko na kilka lat, ale także na wiele wydarzeń: centralnych, lokalnych i zagranicznych.
Prawie ćwierć miliarda to i tak dużo. Gdzie te pieniądze są?
- To wcale nie są duże pieniądze jak na takie obchody. Miałem ostatnio spotkanie z pełnomocnikami państw Europy Środkowej, którzy też obchodzą 100-lecie odzyskania niepodległości. Porównaliśmy nasze wydatki i okazało się, że tak niewielkie kraje jak Estonia czy Łotwa w przeliczeniu na mieszkańca wydają wielokrotnie więcej niż Polska.
Jaki był model wydawania tych pieniędzy?
- Instytucje mogą składać swoje wnioski o wsparcie. Komisja konkursowa je ocenia. Najciekawsze otrzymują dofinansowanie. Liczymy przede wszystkim na inicjatywy oddolne. Podobnie centralne instytucje kultury wychodzą z własnymi inicjatywami i mogą występować o środki z ministerstwa. Instytut Adama Mickiewicza zaplanował 400 wydarzeń w ciągu 6 lat obchodów - w tym 160 w ramach programu „Kulturalne pomosty”, z którego bardzo się cieszę. W nim to polska instytucja kultury organizuje coś za granicą, ale nie samodzielnie, tylko z partnerem z zagranicy. To może zaowocować trwałymi związkami.
Wrażenie jest takie: na obchody idą ogromne pieniądze, a jakichś spektakularnych wydarzeń nie ma, choć jest ich masa.
- To nieuczciwa ocena. Wydarzeń faktycznie jest wiele, a spektakularność? Rozmawiałem w telewizjach z różnymi politykami opozycji i oni mówią, że nie ma „wow!”. A jak pytałem, co byłoby dla nich takie „wow!”, to już mi nie potrafili odpowiedzieć.
Koncert Maryli Rodowicz i Jana Pietrzaka to codzienność, a nie żadne „wow!”.
- Ale nie będzie koncertu Pietrzaka, ani Rodowicz.
Będą występować na koncercie "Niepodległa" na Stadionie Narodowym.
- Ale to będzie koncert narracyjny, a nie ich autorski. Wystąpić ma ponad 40 artystów, którzy przez pieśń i znaną piosenkę opowiedzą polską historię ostatnich 100 lat. Wszystko w nowoczesnej aranżacji, z materiałami filmowymi wprowadzającymi do kolejnych dekad.
Atmosfera na pewno będzie podniosła, ale pan doskonale wie, że gdyby święto uświetnił koncert U2 albo Rolling Stones to wtedy efekt „wow!” już by był.
- Zapraszanie U2 czy Stonesów na 100-lecie niepodległości Polski byłoby dowodem na to, że jesteśmy narodem zakompleksionym. Świętowanie naszej setnej rocznicy odzyskania niepodległości poprzez zapraszanie artysty, który nie ma o naszej historii zielonego pojęcia, a czasami może nawet by nie wiedział, czy w ramach trasy jest akurat w Polsce, w Czechach czy Rumunii, nie ma sensu. Dlaczego nie możemy uznać, że taka rocznica to dzień, w którym chcemy się cieszyć z najwybitniejszymi polskimi artystami? Jeśli ktoś mi mówi, że Madonna czy Rolling Stones to jest dla niego „wow!” na taki dzień, to mu odpowiem, że jest zakompleksionym Polakiem.
Jak się panu współpracuje z ministrem Wojciechem Kolarskim, który w Pałacu Prezydenckim również jest pełnomocnikiem ds. obchodów?
- Dobrze. Mamy formalną płaszczyznę współpracy, bo z inicjatywy prezydenta powstał Narodowy Komitet Obchodów 100-lecia Odzyskania Niepodległości - to komitet honorowy, w którym są przedstawiciele ważnych instytucji państwowych, społecznych, kulturalnych. Zebrał się już cztery razy.
A co człowiek z ulicy ma z tego?
- Jest koordynacja wszystkich działań.
A gdzie jest koordynacja w zapraszaniu gości z zagranicy, przywódców innych państw na obchody?
- To akurat zadanie prezydenta. Minister Krzysztof Szczerski już wyjaśniał, na czym miało w planie prezydenta polegać celebrowanie 100-lecia odzyskania niepodległości przez przywódców innych państw. Ta celebracja jest rozciągnięta na cały 2018 r., przy okazji każdej wizyty w Polsce i każdej wizyty za granicą prezydenta Andrzeja Dudy.
Może mówi tak dlatego, że nikogo wielkiego ze świata nie udało się zaprosić na dzień święta?
- Takiego planu nawet nie było. Odsyłam do ministra Szczerskiego, bo nie chcę się tłumaczyć z rzeczy, za które nie odpowiadam.
I tak pan świeci oczami za to, że - nie licząc Donalda Tuska w roli szefa Rady Europejskiej - premier Węgier Wiktor Orban może być największą międzynarodową figurą 11 listopada w Warszawie.
- Rozumiem politykę prezydenta, który uznał, że 11 listopada to dzień, w którym przypomina się też setną rocznicę światowego wydarzenia, jaką było zakończenie straszliwej I wojny światowej. Każdy taką rocznicę obchodzi w swoim kraju. Prezydent uznał zatem, że nie ma sensu ambarasować przywódców państw, by wybierali w tym dniu między Warszawą a własną stolicą.
Wszystkie wizyty głów państw w roku 2018 miały komponent celebrowania 100-lecia odzyskania niepodległości. Czy były w czerwcu, czy będą w grudniu, gdy 60 przywódców państw z całego świata też będzie w Polsce - wszyscy otrzymają od nas ofertę celebrowania naszej rocznicy. Wszyscy wpisują się też do wielkiej księgi pamiątkowej, która zostaje na lata.
Donald Tusk: Ja nie będę komentował tego, co się stało z tą rocznicą czy z organizacją jej obchodów. Bardzo boleję, że rzeczywiście marsz z tymi bardzo złymi znakami może stać się negatywnym symbolem tej rocznicy w Polsce i na świecie. Ale bardzo bym nie chciał, żeby było takie wrażenie, że Polska jest kompletnie osamotniona, bo tutaj nikt nie przyjedzie z zagranicznych gości. I co pan na to?
- Nie wiem, dlaczego Donald Tusk ocenia, że biało-czerwona flaga to jakiś negatywny symbol. Od 9 lat widzę, że po ulicach Warszawy przechodził marsz, który, choć nie jest organizowany przez moje środowisko, to jednak ściągał dziesiątki tysięcy patriotów z polskimi flagami.
Tuskowi nie chodzi o flagi narodowe, ale o zdarzające się hasła rasistowskie jak „biała siła” albo symbole falangi.
- W zeszłym roku na Marszu Niepodległości pojawili się prowokatorzy - kilku na 60 tysięcy - z jakimiś głupimi bannerami. Na tej podstawie nie można oceniać całego marsz. Przypominam też, że ruch narodowy w wyborach zdobywa 1 proc. poparcia. To margines polskiej polityki.
Rozumiem taką wypowiedź Donalda Tuska, bo on kazał te marsze rozbijać, a podległy mu urzędnik przyznał, że nawet dokonywano wobec nich prowokacji.
Były szef CBA Paweł Wojtunik popisywał się przed Elżbietą Bieńkowską i dlatego mógł sobie tak mówić.
- Dlaczego go pan tłumaczy? Nie usłyszałem żadnego wiarygodnego wyjaśnienia, które by tłumaczyło, dlaczego miałaby to być nieprawda.
Rasistowskie hasła - nawet jeśli nie jest ich wiele - stają się w mediach na świecie symbolami marszu.
- Bo są media, którym zależy na tym, by w sytuacji, gdy rządzą nie ci, co trzeba, pokazywać światu, że w Polsce dzieje się coś niepokojącego. I z marginesu robią wielkie zdarzenie.
Pan chodził w Marszach Niepodległości?
- Nie.
Bo?
- Bo dla mnie ważne jest też to, kto jest organizatorem imprezy, a te osoby nie są z mojej bajki. Szanuję jednak ludzi, którzy w nich chodzą, wielu z nich znam, bo przytłaczająca większość z nich pojawia się z pobudek patriotycznych - ich nie obchodzi to, kto jest organizatorem. Mnie - tak.
Negocjacje z narodowcami ws. marszu były naiwnością?
- Nie. Nawet dochodziliśmy do pewnego zbliżenia stanowisk. Jednak gdy my bardzo mocno stawialiśmy, że mogą być tylko flagi biało-czerwone, bez żadnych symboli partyjnych i społecznych, to organizatorzy najpierw nie chcieli ustąpić i schować swoich banerów, a potem mówili, że może nawet zaapelują o przynoszenie tylko flag narodowych, ale nie są w stanie tego upilnować.
Na jedno by wyszło. Dlatego się nie udało.
Masa rac, które są odpalane na tych marszach narodowców, to też byłby kłopot?
- Ich odpalanie formalnie jest złamaniem prawa. Trudno sobie wyobrazić obecność prezydenta, premiera, ministrów idących w marszu, podczas którego ostentacyjnie prawo jest łamane.
Jednym z artystów na koncercie "Niepodległa" na Stadionie Narodowym będzie Paweł Kukiz. Nie obawia się pan, że powie „PiS to drugi PZPR” albo będzie mówił o „partiokracji”?
- Nie, bo to jest profesjonalnie wyreżyserowany koncert. Nie ma w nim miejsca ani możliwości, by wygłaszać takie deklaracje.
A jak Kukiza jeszcze w sobotę poniesie piąteczek?
- Nie. Paweł Kukiz ma w swoim dorobku pieśń patriotyczną i chodzi o to, aby ją zaśpiewał.
Piknik przed kancelarią premiera to pana dzieło?
- Nie. To inicjatywa KPRM.
Ma występować Doniu, Stachursky, Mezo. To nie licuje to z powagą święta?
- Nie znam szczegółów, bo nie ja to organizuję.
Odsłonięcie pomnika prezydenta Lecha Kaczyńskiego to istotny punkt obchodów?
Wprost nie jest to ich element.
Ale data nie jest przecież przypadkowa.
Zapowiadaliśmy od lat odsłonięcie pomnika śp. prezydenta. Mimo trudności, bo władze Warszawy się opierały temu pomysłowi. Odsłaniamy go w najszybszym możliwym terminie po pokonaniu wszelkich przeszkód.
I dlatego w centrum Warszawy formalnie mamy niemal poligon wojskowy.
- Najważniejsze, że w stolicy polski prezydent, który zginął wypełniając swoją misję, ten pomnik ma. Ten pomnik prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu - a wcześniej prezydentowi Warszawy, ministrowi sprawiedliwości, prezesowi NIK, wiceprzewodniczącemu „Solidarności”, wybitnemu państwowcowi - się po prostu należy.
W każdą kolejną rocznicę 11 listopada władze państwowe - zwłaszcza gdy rządzić będzie PiS - kwiaty będą składane także pod jego pomnikiem? Tak jak pod monumentem marszałka Józefa Piłsudskiego.
- Sejm zaraz po katastrofie smoleńskiej uznał jednomyślnie, że była to największa tragedia narodu i państwa polskiego po II wojnie światowej. Narodu i państwa. Jestem więc przekonany, że niezależnie od barw partyjnych wszyscy zawsze w tej formie uszanują pamięć człowieka, który zginął wypełniając swą misję państwową na czele narodowej delegacji.