31.10.2023 Wicemin. Sellin dla Frondy: Polska pod sankcjami UE, bo Polacy ośmielili się wybrać konserwatywno-prawicowy rząd

fronda"Podejrzewam, że elitom unijnym na tyle brakuje elementarnej wyobraźni politycznej, że nie dociera do nich, iż jeśli będą tak usilnie formować procesy centralizacyjne, pozbawiające de facto państw członkowskich ich suwerenności - to proces rozpadu Unii Europejskiej będzie postępował, a za Wielką Brytanią pójdą kolejne kraje" - powiedział wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin w rozmowie z Fronda.pl.

Fronda.pl: Temat potencjalnej koalicji sił prawicowych z PSL powraca co jakiś czas, co najmniej od ponad ćwierćwiecza. O koalicji z PSL zamiast z Unią Wolności mówiło w przypadku AWS, a potem także w 2005 roku, gdy w drugiej turze wyborów prezydenckich ludowcy poparli Lecha Kaczyńskiego zamiast Donalda Tuska, co miało być wstępem do powyborczej koalicji parlamentarnej z PiS. Temat powrócił jeszcze w 2007 roku, gdy LPR i Samoobrona opuściły koalicję z PiS. Tymczasem jednak na szczeblu centralnym nigdy do takiej koalicji pomiędzy prawicą a PSL nie doszło. Jakie są szanse, że tym razem może się to udać?

Jarosław Sellin (wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, poseł PiS): Tak, to jest ciekawe, że krąży zawsze w czasie wyborów taki dowcip, gdzie działacz PSL na pytanie o to, kto wygra wybory, odpowiada niezmiennie: nasz przyszły koalicjant. Jest to jednak bardzo nieprawdziwy dowcip, dlatego, że już ponad 30 lat mamy tę nową polską demokrację, a PSL wchodził dotąd w koalicje wyłącznie z postkomunistami - w pierwszej fazie oraz z liberałami - w fazie drugiej. Za to nigdy z prawicą. Mimo, że takie możliwości istniały. Oczywiście to nie jest tak, że historia jest zdeterminowana. Można sobie więc wyobrazić różne scenariusze powyborcze. My będziemy próbować szukać sejmowej większości. Wygraliśmy te wybory, więc mamy do tego prawo. I jesteśmy gotowi rozmawiać z każdym, kto chce kontynuować dobrą politykę ostatnich 8 lat. Był to bowiem dobry czas dla Polski i dla Polaków.

Politycy Platformy Obywatelskiej już otwarcie przyznają, że poprą forsowane zmiany w traktatach europejskich, wobec których całkowicie zobojętniały społeczeństwa zachodnie. Czy grożą nam zatem Stany Zjednoczone Europy? A może prędzej czy później nastąpi implozja tego systemu, której skutki ciężko dziś przewidzieć?

Uważam, że bardzo dobre pytanie postawił podczas naszej konwencji wyborczej w Katowicach premier Mateusz Morawiecki, choć niestety niewielu zwróciło na to uwagę. Powiedział on o tym, że dotąd spieraliśmy się o to, czyja będzie Polska i jaka będzie Polska, a teraz stajemy przed fundamentalnym pytaniem, czy będzie Polska? Lewicowo-liberalne elity dominujące w Unii Europejskiej chcą ewidentnie przyspieszyć proces jej centralizacji i zbliżania się do modelu superpaństwa europejskiego. Z odebraniem kluczowych prerogatyw unijnym, narodowym państwom członkowskim. I jest to forsowane zarówno przez środowiska pseudo-chadeków, do których należą Platforma Obywatelska i PSL, socjalistów, do których należy nasza lewica oraz frakcję liberałów, do których przynależy formacja Szymona Hołowni. W efekcie mamy więc tu do czynienia z bardzo istotnym zawężaniem polskiej suwerenności i niepodległości.

Oczywiście procedura przeprowadzania tych niezwykle ważnych zmian jest długa, ale jednak proszę zwrócić uwagę na fakt, że nikt już nawet nie proponuje postawienia tych kluczowych kwestii do rozstrzygnięcia przed obywatelami poszczególnych państw członkowskich, tak aby w sposób demokratyczny, na drodze referendalnej wyrazić swoje zdanie na temat proponowanych zmian. A jest tak pewnie dlatego, że gdy podejmowano próbę wprowadzenia konstytucji unijnej, przepadła ona właśnie w ogólnokrajowych referendach i to w dwóch tak istotnych dla wspólnoty Unii Europejskiej państwach, jak Francja czy Holandia. Teraz więc oligarchia urzędniczo-biurokratyczna w Brukseli nie chce do tego dopuścić. „Demokraci” z UE nie chcą już słyszeć głosów poszczególnych narodów, lecz dążą do tego, by im te proponowane zmiany narzucić w sposób odgórny.

Myślę, że spieszą się oni również dlatego, że widać dość wyraźnie, iż w kolejnych wyborach do Parlamentu Europejskiego umacnia się stopniowo nurt konserwatywno-prawicowy, który zresztą najprawdopodobniej po wyborach do Europarlamentu z czerwca przyszłego roku będzie jeszcze silniejszy niż dziś. Natomiast po narzuceniu unijnej wspólnocie omawianych zmian, motorem napędowym Unii Europejskiej będą Niemcy - z Francją i krajami Beneluksu w roli junior-partnerów. Najbardziej strategiczne decyzje dla naszego kontynentu będą wówczas zapadać w Berlinie i Brukseli a także częściowo w Paryżu. Natomiast wszystkie pozostałe kraje członkowskie będą tu w tych kluczowych sprawach pozbawione prawa głosu. O wielu więc zasadniczych dla Polski sprawach będzie się decydować nie w Warszawie, lecz we wspomnianych przed chwilą trzech ważnych unijnych ośrodkach. I to jest najgłębsza istota tych zmian.

A czy owo przyspieszanie centralizacji może doprowadzić do wspomnianej implozji, o którą pan pytał? Myślę, że warto tu przypomnieć, że przecież nie z innego powodu występowała z Unii Europejskiej Wielka Brytania. Londyn czuł się bowiem pozbawiony prawa głosu w wielu istotnych sprawach, a do tego doszła jeszcze kwestia pewnej arogancji unijnej oligarchii. I ten Brexit to była prawdziwa katastrofa dla wspólnoty unijnej, która do tamtej pory przecież wyłącznie się rozszerzała i otwierała na nowych członków, a nigdy wcześniej żaden kraj z niej nie występował. A tu kwestia dotyczyła jeszcze tak ważnego, wielkiego i silnego gospodarczo państwa, jakim jest Wielka Brytania.

Podejrzewam, że elitom unijnym na tyle brakuje elementarnej wyobraźni politycznej, że nie dociera do nich, iż jeśli będą tak usilnie formować procesy centralizacyjne, pozbawiające de facto państw członkowskich ich suwerenności - to proces rozpadu Unii Europejskiej będzie postępował, a za Wielką Brytanią pójdą kolejne kraje. Tym bardziej, że mamy przecież z ostatnich lat mnóstwo dowodów na to, że w kluczowych momentach, jak choćby w przypadku pandemii czy wojny na Ukrainie, państwa narodowe w swych reakcjach i działaniach sprawdzają się zdecydowanie lepiej niż struktury unijne. Jest to więc kompletny brak wyobraźni unijnych elit lewicowo-liberalnych oraz niszczenie dobrego projektu, jakim jest Unia Europejska przez jego nachalną ideologizację.

Były marszałek Sejmu Marek Jurek zwrócił uwagę na fakt, że w październikowym referendum aż niespełna 11 milionów Polaków opowiedziało się przeciwko ingerencjom Brukseli w kwestii narzucania nam przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów. Tymczasem w trakcie referendum akcesyjnego sprzed 20 lat o naszym wejściu do Unii Europejskiej zadecydowało nieznacznie ponad 2,5 miliona polskich obywateli więcej, aniżeli teraz na drodze referendalnej pokazało żółtą kartkę unijnym ingerencjom. Może jesteśmy już zatem na takim etapie, gdy zasadne staje się pytanie, czy pozostawanie w Unii Europejskiej, w takim jej kształcie, ku jakiemu ona z całą determinacją zmierza, leży jeszcze rzeczywiście w naszym interesie narodowym?

Bardzo szanuję opinie Marka Jurka, z którym od dawna znam się osobiście. I pamiętam, że 20 lat temu w tej sprawie różniliśmy się. On był w tym nurcie prawicy, która uważała, że nie należy wchodzić do Unii Europejskiej. A ja w tym, który opowiadał się za wejściem w unijne struktury. I nadal uważam, że warto w nich być.

Za wszelką cenę natomiast należy próbować zmieniać i uzdrawiać sytuację wewnątrz Unii Europejskiej. Osłabiać jej lewicowo-liberalne elity, a umacniać nurt prawicowo-konserwatywny. Moim zdaniem to się jeszcze może udać. Możemy jeszcze te złe zmiany w UE zablokować. Uważam zresztą, że musimy w Unii być również z powodów geopolitycznych. Jesteśmy przecież częścią świata Zachodu. I ten świat Zachodu ma dwie wielkie struktury, w których jest zorganizowany. Są to: NATO i właśnie Unia Europejska. Tam jest nasze miejsce. A poza tymi organizacjami znaleźlibyśmy się w jakiejś szarej strefie. I ze względu na nasze położenie geograficzne nie byłoby to dla nas dobre. Mocarstwo ze wschodu, z którym mocujemy się już od kilku wieków dostałoby wówczas klarowny sygnał, że jest tutaj pole do intensyfikacji jego wpływów. Nie powinniśmy więc moim zdaniem wychodzić z Unii Europejskiej.

Uważam natomiast, że jak najbardziej można i należy posługiwać się wspomnianym argumentem referendalnym, bo głosy 11 milionów ludzi mają swoje ogromne znaczenie. Jeśli uda nam się więc stworzyć nowy rząd i pozostać przy władzy, niewątpliwie będziemy tego argumentu używać.

Donald Tusk poleciał do Brukseli i nagle w oczach tamtejszych polityków Polska przestała być niepraworządną dyktaturą, pomimo że w kwestii wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju nie został przecież zmieniony ani jeden przepis. Czy pokazuje nam to jednak jak na dłoni rzeczywiste, polityczne intencje UE wobec Polski?

Powiedzmy sobie otwarcie, te wszystkie spory proceduralno-prawne miały kompletnie drugorzędne znaczenie. Polska przez 8 lat na prośby polityków opozycji totalnej, formułowane w kierunku ich sojuszników z brukselskiej centrali, podlegała po prostu sankcjom ekonomicznym i finansowym tylko dlatego, że Polacy ośmielili się wybrać w demokratycznych wyborach konserwatywno-prawicowy rząd. Podkreślmy raz jeszcze - działo się to wszystko na wyraźną prośbę polskiej opozycji, która chciała mieć w postaci Unii Europejskiej jeszcze jeden instrument do odzyskania utraconej w procesie demokratycznym władzy w naszym kraju, w myśl słynnego już programu: „ulica i zagranica”. Jeśli bowiem Donald Tusk jeszcze przed wyborami deklaruje, że po ewentualnym dojściu do władzy odblokuje środki z KPO oznacza to, że to właśnie on nam je wcześniej zablokował. I nagle okazuje się, że żadne zmiany prawne nie są już wymagane do odblokowania tychże środków, a wystarczy jedynie sama zmiana obozu rządzącego. Była to więc po prostu od początku niezwykle brutalna gra przeciwko Polsce, prowadzona za pośrednictwem instrumentu finansowo-ekonomicznego. Tylko dlatego, że Polacy ośmielili się wybrać konserwatywno-prawicowy rząd, czego unijne elity sobie zwyczajnie nie życzyły.

Pomimo powtarzanych przez opozycję tez o fatalnym stanie finansów publicznych, PKB Polski rośnie ze znaczną prędkością, a nasz kraj pozytywnie oceniają agencje ratingowe. Czy istnieje obawa, że jeśli dojdzie do zmiany władzy to nasz PKB zostanie wessany przez pogrążone w stagnacji Niemcy?

Mamy naprawdę dość dobrą sytuację do porównywania. Wcześniej mieliśmy 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej, a teraz 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Kiedy oni oddawali stery państwa to wysokość budżetu Polski nie dochodziła nawet do 300 miliardów złotych. Natomiast po 8 latach naszych rządów, ten sam polski budżet sięga prawie 700 miliardów złotych. Dzięki temu, że pogoniliśmy mafię i złodziei, którzy ten budżet okradali, mogliśmy go w efekcie skonsolidować oraz wdrożyć w wielu wymiarach prowadzenie ambitnej polityki i wartościowych programów społecznych, obronnych czy inwestycyjnych - nie tylko na poziomie centralnym, ale również lokalnym. Budżet zostawiamy więc w dobrym stanie. Choć już w czasie kampanii wyborczej przewidywałem, że gdyby opozycji udało się po wyborach przejąć władzę, będą oni za brak realizacji swoich często nierealnych obietnic przedwyborczych obarczać winą odziedziczony stan budżetu państwa. A przecież można na tym budżecie kontynuować prowadzenie dobrej i ambitnej polityki. Pytanie tylko, czy się chce?

Natomiast zagrożenie płynące dla nas z obecnego stanu gospodarki niemieckiej jest oczywiście realne. Z Niemcami realizujemy przecież aż 1/4 całej naszej wymiany handlowej ze światem. Życzymy więc naszemu wielkiemu sąsiadowi, żeby z tej stagnacji wyszedł, bo ona odbija się i na naszej gospodarce. Trzeba niewątpliwie ratować się wielkimi inwestycjami oraz zabiegać o powiązania gospodarcze z innymi silnymi krajami. Jest to możliwe i to właśnie robiliśmy.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

©2005 - 2024 Jarosław Sellin. All Rights Reserved. Designed By JoomShaper

Search